Tolerancję to my mamy, ale jedynie do własnego “ja”
Kilka dni temu udostępniłem na swoim FB post pewnego kolesia (KLIK).
Szczerze mówiąc, do teraz nie wiem za bardzo kim on jest, ale nie jest to „clue”, ani jego postu, ani tego co tutaj napiszę.
Wspomniany post, w mojej ocenie miał być zachętą, aby dać sobie prawo, by mieć wątpliwości. Mieć te wątpliwości w wielu aspektach. Stać po jednej stronie barykady, ale jednocześnie nie podążać za wszystkim na ślepo. Dawać sobie prawo do zadawania pytań. Wątpić i nawet nie zgadzać się w jakiejś rozciągłości, pamiętając o tym, że tylko krowa nie zmienia zdania.
Bynajmniej ja tak mam, że zdarza mi się zmieniać zdanie – choć mam wrażenie, że przez ten fakt wielu jakby mogło, wbiłoby mi nóż w plecy.
„Musisz być zero – jedynkowy. Albo jesteś z nami albo przeciwko nam.
Czarne albo białe. Wybieraj! Nic poza tymi barwami.” – Ludzie, naprawdę?!
Mi też się tak swego czasu wydawało, że świat jest biało – czarny.
Żadnych kolorów, żadnej szarości. Przez wiele lat podchodziłem w ten sposób do życia i innych.
Ludzi dzieliłem na dwa obozy. Tych co są w #TeamMenel i na tych, co są przeciwko.
Jaka to do cholery była ignorancja, doprowadzająca mnie na skraj załamania nerwowego (jako jeden z czynników – przyp. Menela)
Wychodząc do ludzi w swojej bańce, zderzałem się z rzeczywistością świata.
Świata, w którym poza czernią i bielą, są także i odcienie szarości, a trzymając się popularnej ostatnio tęczy, głupotą byłoby niezauważanie mnogości barw na niej się znajdujących. Nie tylko będąc w teamie #JestemLGBT.
Egoistycznie, jak beton, uznawałem że ich nie ma. Były, a ja ich nie widziałem. A właściwie nie chciałem widzieć. I tak mijał rok, za rokiem, a moja frustracja rosła wprost proporcjonalnie do metryki.
Doszliśmy obecnie do zjebanych czasów.
Przepraszam każdego, kogo urazi mój wulgarny język, ale uwalnia to wiele w klepach mojej mózgownicy.
Przez dłuższy czas w naszym społeczeństwie mieliśmy „lewych” i „prawych”. Obecnie na wokandę wyciągnięte zostało słowo „symetrysta”, „szarak”, ten co nie ma kręgosłupa.
Oczywiście, zapewne i tacy się w społeczeństwie pojawiają. Ale na miłość Boską! Czy nam się wszystkim sufit na łeb spierdolił? Czy dzisiaj naprawdę jedyną słuszną racją jest stanie po jednej albo drugiej stronie barykady? Czy dzisiaj nie można wspierać „swoich”, jednocześnie mając wątpliwości, czy wszystkie ich zachowania i postulaty są tymi, pod którymi sam chcę się podpisać? Czy nie można pozwolić sobie na myśli: „mam pewne wątpliwości”, „nie do końca się z tym zgadzam”?
W końcu jesteśmy „homo sapiens” – ludźmi rozumnymi, myślącymi, prawda?
Pójdę w przykład:
Jestem osoba wierzącą. Idąc tym trybem chciałbym aby każdy dostąpił łaski poznania kim jest żywy Bóg i na czym polega fenomen Jego jestestwa.
I teraz pytanie: czy w związku z tym mam biegać po ulicach i nawalać ludzi Biblią po głowach, tylko po to, aby dać do zrozumienia, że powinni uwierzyć?
Ktoś zapewne powie „tak”. W mojej ocenie – raczej nie!
Do tej pory w pamięci mam wariatów stojących na warszawskiej „patelni”, straszących Bogiem jak za dzieciaka straszono nas potworami z bajek. Przecież nie o to w tym chodzi.
Swoją drogą, większe grono moich znajomych nie wierzy. Bliżej mi zawsze było do tych „bezbożnych”. Podkładając się „bogobojnym” pod ich ostracyzm. No bo co to za wierzący trzymający sztamę „ze światem”.
Tego pokroju wierzący, jakoś tak się składa, często gubią grunt pod nogami i w przypływie swoich emocjonalnych uniesień, modlitwy o złoty pył – gubią podstawę chrześcijaństwa, która sprowadza się do: „miłości bliźniego jak siebie samego.”
Doszliśmy do momentu, gdzie co raz częściej w tym haśle powyżej wywalone zostało słowo „bliźniego”
Tym samym zbliżyliśmy się do wspólnego mianownika dla obu stron. Miłości samego siebie. Egoizmu.
I jedni i drudzy tak bardzo kochają siebie samych, że za nic w świecie nie chcą dopuścić możliwości, że ilu ludzi, tyle spojrzeń.
“Ni chu&@#a! Masz być albo ze mną w 100% albo jesteś w 100% przeciwko mnie!
Kur#%! ale dlaczego?”
Dlaczego nie mogę wierzyć, i jednocześnie nie zgadzać się ze wszystkim, co związane z wiarą?
Dlaczego muszę tolerować każdy aspekt Twoich poglądów, nie dając sobie prawa w jakiś kwestiach myśleć inaczej, jednocześnie będąc dla Ciebie dobrym człowiekiem, nie robiącym Tobie krzywdy, szanującym Cię jako osobną jednostkę. Przecież na tym polega właśnie tak głośno wykrzykiwana przez nas „TOLERANCJA”, która w praktyce jak się okazuje jest rozumiana subiektywnie, zapominając, że jest ona akceptacją odmienności i poglądów.
Dlaczego jeżeli zadaje pytanie „ale?” – to od razu masz mnie za tego, który zapewne stoi po stronie tych z przeciwległego obozu i wszystkiego tego, co dla ciebie uznawane jest za opozycyjne do Twojego punktu widzenia?
„Zjebało się” coś, Moi Drodzy.
Być może to tylko moje bagienko wywaliło tak, ze się duszę w nim niemiłosiernie. Ale jako, że jakiś czas temu odkryłem, że poza czernią i bielą są też inne kolory, to chce dawać innym i sobie prawo podążania za własnym sumieniem.
Nawet jeżeli ma być to kosztem tego, że moja droga z jedną czy drugą osobą rozejdzie się i być może nigdy się nie zejdzie. Jeszcze raz o tym wspomnę. To właśnie dla mnie jest tolerancja. Najtrudniejsza w egzekucji u samego siebie.
PS. Wszystkie wycieczki nawiązujące do wspomnianego na samym początku postu na FB, uwieszone na hasłach „czyli popierasz agresję” otaczam kurtyną ciszy. Nigdy, nie byłem i nie będę stał po stronie siły argumentów w postaci pięści przystawionej do nosa, tak w ujęciu fizycznym jak i psychicznym.
Fot.: Piotr Kuc