Jeżeli obserwujesz mnie na FB czy IG, to mogę tylko powiedzieć, że kolor wiatrołapu nie został jeszcze przez nas wybrany. Ale przynamniej “ciche dni” się skończyły. 

Temat własnego “M” od lat chodził nam po głowie. Zresztą, komu nie chodzi.
Jeszcze około 3 lata temu plan był taki, że prawdopodobnie zostaniemy w Warszawie, i to właśnie tam będziemy szukać swojego mieszkania (bo na dom raczej nie moglibyśmy sobie pozwolić).

Niedługo potem ruszyliśmy z Into The LAS na Podlasiu, i jak nic, okazało się, że zarządzanie tym miejscem z Warszawy nie będzie możliwe. Tym samym, w lutym 2019 roku roku spakowaliśmy cały nasz majdan i przenieśliśmy się na Podlasie. Jeszcze nie na “własne śmieci”, a do wynajętego domu w niedalekiej odległości od Sojczynka, w którym znajduje się nasze Into The LAS

W międzyczasie wybuchła pandemia i się zaczęło wchodzenie pod życiową górkę. Niemniej temat własnego kąta, tym razem w opcji dom, a nie mieszkanie, musiał zacząć być przez nas formalizowany. Tak naprawdę, formalizowaliśmy go sobie już od bardzo dawna, przeglądając Pinterest, Instagram, zapisując się do wszystkich możliwych grup związanych z designem, projektami domów itd. Mnogość tego, co jest obecnie na rynku powodować może zawrót głowy. 

Wiedzieliśmy, na pewno, że nie chcemy kolejnej “nowoczesnej stodoły”, których, mam wrażenie, buduje się ostatnio tyle, ile w PRL’u budowano popularnych „kostek”.

Żeby nie było, bryła „nowoczesnej stodoły”, sama w sobie jest bardzo fajna, niemniej zależało nam na bryle budynku, która nie będzie kolejną wersją takowej.

Jak to jednak zrobić, kiedy warunki zabudowy są, jakie są, i poniekąd wymuszają na nas cechy stodoły.

Ano dzwonisz do Michała Ciemniewskiego z Pracowni MMHC i prosisz, aby zaprojektował Ci dom.

Michała poznaliśmy (jak to zazwyczaj bywa przy takich sytuacjach) przez naszych znajomych, którym projektował dom na Mazurach.

Pierwotnie w ogóle myślałem o tym, aby kupić gotowy projekt domu, i później tylko zmodyfikować go odpowiednio, by móc od razu wbić łopatę w ziemię. Jednak po przejrzeniu „iluś-set” projektów, uznaliśmy, że stworzenie projektu indywidualnego, skrojonego na nasze potrzeby, będzie najlepszą opcją.

Zebraliśmy wszystkie projekty, które przykuły naszą uwagę, ustaliliśmy jaka powinna być powierzchnia domu, ile potrzebujemy pokoi, jaka ma być ich funkcja, jak chcemy używać naszego domu i posłaliśmy to wszystko do Michała zostawiając go z tematem.

Po kilku tygodniach dostaliśmy rozkład pomieszczeń w domu. Jasno wydzielona strefa dzienna oraz strefa nocna, bez dostępu do niej dla „osób trzecich”. Niby pierdoła, ale sam nigdy o czymś takim bym nie pomyślał.

Katedralny sufit w strefie dziennej, choć w innej formie niż klasyczna katedra, z antresolą nad kuchnią, która bardzo fajnie „zamyka” wysoką przestrzeń strefy salonu. Spiżarnia będąca także przestrzenią z blatem roboczym na którym „pochować” będzie można wszystkie kuchenne „sprzęty stojące”. „Magazyn” do obsługi domków w naszym Into The LAS, do tego pralnia i suszarnia w tym magazynie. Nasza sypialnia oddzielona od pokojów Dzieci garderobą, żebyśmy nie musieli mieć dyskomfortu, że Dzieci nas usłyszą, kiedy będziemy się godzić 😉

Pięknie!

Generalnie na tym etapie jedyne zmiany jakie wprowadzaliśmy to wielkość pomieszczeń, a dokładniej „magazynu”, który musieliśmy odpowiednio powiększyć.

Będąc w temacie metrażu domu. Od samego początku wiedzieliśmy, że budowa domu w naszym przypadku nie ma być ustawiona w kierunku “postaw się i zastaw, ale miej”. Ten kierunek zostawiliśmy na okna, bo akurat widoki są dla nas kluczowe na tej naszej wsi, i wiedzieliśmy, że bardzo zależy nam na tym, aby mieć dużo dużych okien. Natomiast cała bryła miała być charakterystyczna ale nie krzykliwa lub droga w budowie.

Wracając do metrażu domu, uznaliśmy, że dla rodziny 2+2, pracującej w domu oraz wymagającej dodatkowej przestrzeni do obsługi Into The LAS, dom o metrażu 150 m2 będzie wystarczający. 

Zrezygnowaliśmy także z kominka, który uznaliśmy za stratę pieniędzy w naszym przypadku, bo prawdopodobieństwo, że będziemy rozpalać go częściej niż na Święta Bożego Narodzenia jest bliskie zeru. 

Natomiast sam układ pomieszczeń był od samego początku tym właściwym. Więc praktycznie na pierwotnie stworzonej przez siebie wersji, Michał zaczął myśleć o bryle budynku.

I tutaj Michał, poza inspiracjami, które mu wysłaliśmy, sam założył sobie za cel oddzielenie w bryle części dziennej od nocnej. I w pierwszej wersji projektu Michała forma bryły wyraźniej, niż na ostatecznym projekcie, oddzielała te dwie strefy. Co zresztą możecie zobaczyć na obrazku poniżej. 

Pierwszą wersję bryły dostaliśmy właśnie gdzieś w okolicach, kiedy powiększyła się nam rodzina, więc z wiadomych względów, Vika dopiero po jakimś czasie “wróciła do żywych”, i któregoś dnia przychodzi do mnie i mówi: “kurde, wiesz co, chciałabym jeszcze coś innego”. 

Pomijam już fakt, ze dla mnie pierwsza bryła była tą, na którą bym się zdecydował. Niemniej, Michał – spoko gość, przygotował drugą wersję bryły, która już tym razem była “strzałem w dziesiątkę” 

Dosłownie było tak, że jak otrzymaliśmy projekt po zmianach, od razu wiedzieliśmy, że “mamy to”. Ostateczne złagodzenie bryły uspokoiło całość budynku, ale jednocześnie cały czas jest widoczny podział pomiędzy strefami w domu.

Jednym z punktów wspólnych obu brył była wnęka od strony południowej, z miejscem na posadzenie drzewa oraz jednoczesnym podkręceniu widoku z naszej sypialni, a także doświetleniem korytarza i salonu. To miejsce w założeniu Michała ma być nawiązaniem do koncepcji rzymskiego atrium, łącznik między światem zewnętrznym, a wewnętrznym. A najfajniejsze jest to, że w sypialni możemy mieć stale nie zasłonięte okna, co tylko będzie nam podgrzewać atmosferę 🙂 

Także pierwszy odcinek naszego mini-serialu o budowie domu mamy za sobą! W kolejnych odcinkach zapewne nie raz będę rwał sobie włosy z głowy, bo budowa domu, jest super sprawą, ale nie oszukujmy się, nie jest to droga usłana różami czego doświadczałem kiedy tworzyliśmy Into The LAS

A Michała szczerze Wam polecam! Siedzi sobie zaszyty w Wiśle i i kreśli swoje projekty to na południe, to na Mazury, to na Podlasie! Dużym plusem pracy Michała, jest fakt, że od samego początku przykłada swoją uwagę do tego, aby całość projektu była bardzo dobrze przemyślana, rozplanowana i wyliczona. Co potwierdziła później nasza Architektka z biura projektowego zajmującego się wnętrzem. 

Kontakt do Michała znajdziecie TUTAJ!

 

Materiał powstał w ramach działań z marką.

 

Podlasie stoi dobrą strawą!

Teoretycznie nie jest to zdanie wielce odkrywcze, choć w pewien sposób kontrowersyjne. Wszak ja, “Chłop z Mazur”, swego czasu Mazury uznawałem za “creme de la creme” polskiej kuchni. Przyjmijmy zatem, ze wypowiadam się subiektywnie i do tego o gustach, a o tych się nie dyskutuje.

Tak więc, Podlasie stoi dobrą strawą!

A do tego mieszkają tutaj (na Podlasiu – przyp. Menela) kapitalni ludzie. Jak chociażby Pani Basia, która stała łącznikiem pomiędzy Ekskluzywnym Menelem, a marką Almette, która, z kolei, kilka tygodni temu, zdecydowała się nas zapoznać.

Poza Panią Basią wpadł też Michał Korkosz (Rozkoszny) i David Gaboriud, choć ten ostatni nie tyle wpadł, co uczył nas gotować, a dokładniej grillować. Dla Pani Basi zresztą.

Kobiety Almette, bo tak nazywa się akcja w której marka przedstawia sylwetki kobiet będące gospodarzami, a właściwie gospodyniami produkującymi mleko do serków Almette.

“Serki u Menela. No kto by pomyślał.” – pomyślisz sobie.

Sam takiego obrotu spraw nie zakładałem. Ale kiedy rok temu porzuciliśmy Warszawę na korzyść Podlasia, zaczęliśmy zgłębiać temat slow – life, a także dobrego i zdrowego jedzenia, to umówmy się, nie mogło być inaczej.

W ogóle ta cała zmiana, która zadziała się w naszym życiu w związku ze stworzeniem Into The LAS, i naszą przeprowadzką na Podlasie, to taki system naczyń połączonych, w każdym aspekcie naszego życia. Od podejścia do natury przez jedzenie, wychowanie dzieciaków, a także aspekty związane z tym co i jak noszę i jak o siebie dbam. Nie bez znaczenia jest także to co się dzieje na świecie od ponad roku, ale przyjmijmy, że hasło “jest w odwrocie” dzisiaj ma rację bytu.

Wracając do Kobiet Almette. Kiedy kilka tygodniu temu dostałem zaproszenie aby właśnie przyjechać w okolice Węgrowa, znajdującego się na styku województwa podlaskiego i mazowieckiego i poznać Panią Basię, pogotować razem z Davidem i Michałem, wyskoczyć na lokalną plantację szparagów, pozbierać dzikiego szczawiu i pokrzywę, które później przydały nam się przy przepisach na grilla, po prostu spędzić przyjemnie czas pod podlaskim niebem, to, umówmy się mało kogo trzeba by było jakoś mocno do tego namawiać.

(pss, mam dla Was przepisy tego co grillowaliśmy z Davidem, ale o tym później)

Pani Basia, choć w sumie powinienem napisać Pani Barbara, jak przypomnę sobie moment, kiedy wjechała swoim 350 kg jednośladem na podlaskie rewiry naszego grillowania, jest jedną z gospodyń, która od ponad 25 lat produkuje mleko do serków Almette. Poza tym ma swój klub morsów i bardzo treściwie konsumuje swoje życie, co przyznam się Wam, wydawało mi się nie realne w przypadku ludzi, którzy decydują się na prowadzenie gospodarstwa rolnego. Okazuje się to jednak, jak najbardziej możliwe, i dlatego Pani Basia jest właśnie Panią Basią, a nie Barbarą. A piercing, który ma jest dodatkowym potwierdzeniem tej tezy 😉

Zerknijcie na stronę marki Almette, gdzie macie sylwetki jeszcze kilku innych Pań, które prowadzą swoje gospodarstwa rolne, od których marka skupuje mleko do swoich produktów.

A teraz przepisy, bo już u siebie słyszę, jak Ci kiszka marsza zaczęła grać.

Bowl, czyli miska mocy z kaszą pęczak, pulpecikami z indyka i serkiem Almette ze szczypiorkiem i cebulą
TIP: Bowl, to świetny przepis do zrobienia z dzieciakami.

Czas przygotowania: 20 min / Dla 2 osób

SKŁADNIKI:
300 g mielonego indyka
1 serek Almette ze szczypiorkiem i cebulą
1 szalotka lub dymka
1 jajko
bułka tarta
olej do smażenia
80 g kaszy pęczak
garść listków jarmużu
3-4 zielone szparagi
1 ogórek
2 małe marchewki
oliwa z oliwek
sok z cytryny
ulubione zioła
sól, pieprz

Przygotowanie:

Mielonego indyka wymieszaj z posiekaną szalotką i startym ząbkiem czosnku. Dopraw solą, pieprzem i wymieszaj z jajkiem i bułką tartą. Uformuj kuleczki i odstaw do lodówki na 45 min. Po tym czasie, obtocz je w roztrzepanym jajku, następnie w bułce tartej i smaż na rozgrzanej patelni na oleju na złoty kolor. Kaszę pęczak gotuj wg instrukcji podanej na opakowaniu. Odsącz i dopraw do smaku solą i pieprzem. Jarmuż rozmasuj z oliwą i solą tak, aby zmiękł. Ogórka przekrój wzdłuż na pół, usuń pestki łyżeczką i pokrój w półtalarki. Podsmaż krótko dwa szparagi, a kolejne dwa pokrój za pomocą obieraczki do warzyw na cienkie wstążki. Możesz je zanurzyć w lodowatej wodzie na kilka minut, będą chrupkie i jędrne. 4 łyżki oliwy wymieszaj z łyżką soku z cytryny, dopraw solą.

Wewnętrzny brzeg miski posmaruj łyżką serka Almette. Następnie ułóż wszystkie składniki obok siebie i polej dressingiem. Udekoruj ulubionymi ziołami.

 

Burgery z halloumi, szparagami, pesto z pokrzywy i z serkiem Almette ze szczypiorkiem i cebulą

Czas przygotowania: 30 min / Dla 4 osób

SKŁADNIKI:
4 bułki do burgerów
1 serek Almette ze szczypiorkiem i cebulą
1 pomidor malinowy
1 pomidor żółty
2 halloumi
kilka listków sałaty
10 zielonych szparagów
garść świeżych pokrzyw
1-2 łyżki orzeszków pinii
oliwa z oliwek
sól

Przygotowanie:

Pesto z pokrzywy: wrzuć liście pokrzywy do gotującej się wody. Po chwili wyciągnij liście i od razu zahartuj w lodowatej wodzie. Odciśnij jak najwięcej wody i drobno posiekaj liście. W moździerzu utrzyj liście ze szczyptą soli, dodaj orzeszki pinii i utrzyj wszystko na pastę. Następnie wlej oliwę z oliwek i dalej ucieraj, aż wszystkie składniki się połączą. Dopraw do smaku solą i sokiem z cytryny. Odetnij końcówki szparagów i obierz je. Halloumi pokrój w grube plastry. Grilluj szparagi i plastry z halloumi z obu stron na złoty kolor. Pomidory pokrój w grube plastry. Bułki do burgerów przekrój na pół i posmaruj obie połówki oliwą, grilluj lub podsmaż na złoty kolor na patelni. Posmaruj dolną połówką bułki serkiem Almette ze szczypiorkiem i cebulą, następnie ułóż warstwowo: listki sałaty, plastry halloumi, plastry pomidorów, pesto z pokrzywy i szparagi. Przykryj drugą połówką bułki i zjedz od razu!

 

Grzyby z grilla i puree z podwędzonych ziemniaków z serkiem Almette ze szczypiorkiem i cebulą

Czas przygotowania: 30 min / Dla 2 osób

Składniki:
1 kg ziemniaków
1 serek Almette ze szczypiorkiem i cebulą
2 portobello
6 boczniaków
kilka listków szczawiu
4 szt. zielonych szparagów
pół cytryny
oliwa z oliwek
łyżka suszonych ziół prowansalskich
łyżka jałowca
natka pietruszki
sól

Przygotowanie:

Ziemniaki obierz i ugotuj, aż będą miękkie. Odsącz i odstaw na kilka minut. Portobello i boczniaki dopraw solą i polej oliwą. Grilluj z obu stron kilka minut. Zdejmij grzyby z grilla i wrzuć do jeszcze gorącego żaru suszone przyprawy. Od razu połóż ziemniaki na grillu i podwędź je kilka minut. Zdejmij ziemniaki i od razu rozgnieć je widelcem w misce. Wymieszaj rozgniecione ziemniaki z serkiem Almette, aż do kremowej konsystencji. Dodaj posiekane liście szczawiu i wymieszaj.

Grzyby pokrój w kawałki. Szparagi pokrój w cienkie wstążki za pomocą obieraczki do warzyw. Skrop je sokiem z cytryny i dopraw solą do smaku. Na talerzu ułóż porcję puree, następnie dodaj grzyby i na wierzch wstążki szparagów. Udekoruj natką pietruszki.

Nie śpię, bo wyciskam soki.

Przepadłem! Pomimo tego, że do szczytu sezonu owocowego jest jeszcze trochę, to ja już przepadłem. Od kilku tygodni sprawdzam, z uporem maniaka, z czego można zrobić sok, co najlepiej nadaje się na własnej roboty lody i sorbety, i które mleko roślinne smakuje nam najbardziej (Migdałowe – przyp. Menela).

Podejść do wyciskarki wolnoobrotowej miałem kilka. Z reguły polegało to na wpisaniu frazy: wyciskarka wolnoobrotowa ranking i zamykaniu wyników wyszukiwania. Głównie dlatego, że na tamten moment wydawało mi się to tak skomplikowane urządzenie, że jego wybór, może nie graniczył z cudem, ale jednak miałem wrażenie, że nie jest to łatwa sprawa.

Fakt, że nawiązałem współpracę z marką 4Swiss okazał się najlepszym argumentem, aby po użytkowaniu ich stacji filtrowania wody bieżącej (polecam Wam TEN post. Szczególnie jeżeli chcecie ograniczyć ilość kupowanych butelek z wodą oraz nie macie przekonania do picia “kranówki” – przyp. Menela), zacząć używać ich wyciskarkę wolnoobrotową.

Argument, że w tamtym czasie borykałem się z problemem zapalenia żołądka i przełyku i musiałem mieć zwiększą podaż Beta – Karotenu nie był bez znaczenia. Szczególnie, że jak się okazuje, z soków nasz organizm przyswaja ok. 68% witamin i minerałów już w przeciągu 10-15 min od wypicia. Natomiast witaminy i minerały przyswajane bezpośrednio ze zjedzonego owocu czy warzywa to już tylko ok. 17%.

Uznałem, że odbudowa śluzówki mojego żołądka ewidentnie odbędzie się szybciej z taką wyciskarką. No i zacząłem wyciskać! W sumie nawet nie to. Ja tutaj tylko zmywam. A, że zmywa się łatwo – to zupełnie nie narzekam.

Niemniej, przyznaję, że ignorancja jest gorsza niż głupota. Więc fakt, że przez tyle czasu nie korzystaliśmy z wyciskarki wolnoobrotowej pominę chwilą ciszy.

Moje zapalenie żołądka to jeden temat, drugi to dzieciaki. Wyciskarka wolnoobrotowa przy dzieciakach to powinien być jeden z podstawowych elementów rodzicielskiej wyprawki. Serio.
Przekona, nieprzekonane dzieciaki to zwiększenia podaży warzyw i owoców. I tak jak Młody u nas nie za bardzo za pietruszką czy selerem, tak teraz, nawet nie wie, że pije.

A po drugie, rozwiązuje kwestie rozszerzania diety. Więc tematy musów z warzyw i owoców? No kto jest najlepszym ojcem na świecie? No kto? 

Wspomniałem Wam o tym, że wyciskarka, poza sokami, jest w stanie także wspomóc nas w robieniu lodów, musów i mleka roślinnego. A i jest. Jak najbardziej.

W opcji są trzy różne sita, które pozwalają na tworzenie właśnie takich grup posiłków. Ps. Tofu też zrobicie! 

Największą bolączką, która wydała mi się w oczywista w przypadku wyciskarki to głośność i skomplikowanie w jej myciu.

No i zonk.

Soki robię, kiedy wszyscy u nas śpią bez ryzyka, że kogoś obudzi dźwięk wyciskanych soków. A mycie? Serio, oby tylko takie problemy w życiu były!

Paradoksem jest to, że model, który mamy to urządzenie bardzo proste w swojej budowie. Bez mniejszych problemów można go złożyć i rozłożyć. Więc coś, co kiedyś wydawało mi się charakterystyczne dla urządzeń tej grupy, w przypadku sprzętu od 4Swiss, okazało się bezpodstawne. Raptem 4 ruchy i wyciskarka jest złożona lub rozłożona.

U nas jest generalnie od 4 tygodni rozłożona cały czas. Pasuje nam tym jak wygląda do kuchni, a częstotliwość jej użytkowania jest na tyle duża, że szkoda byłoby mi czasu na jej stałe rozkładanie i składanie. Ale oczywiście, jak kto woli. 

Owoców i warzyw z reguły też nie obieram. Poza cytrusami. Reszta leci praktycznie tak, jak je kupuje ze sklepu. Mycie i ewentualnie rozcięcie na mniejsze części i się wyciska. Wolno. Więc i ta kwestia znacząco upraszcza sprawę użytkowania. 

A poza tym, sprzęt ma dożywotnią (!) gwarancję na silnik i 5 lat na całe urządzenie, a cały system reklamacyjny działa w oparciu o zasadę door-to-door, co oznacza, że jeżeli sprzęt się Wam uszkodzi, to urządzenie odbierane jest i dostarczane bezpośrednio spod i do Waszych drzwi. Na koszt 4Swiss, oczywiście! A dla znawców tematu podpowiem, że jakość tego sprzętu potwierdzona została w szwajcarskim laboratorium Intertek.

Na koniec zasadnym wydaje się być pytanie: burak, ananas i pietruszka czy bardziej jabłko, pomarańcz i marchewka?

Post powstał w ramach działań z marką.

 

 

 

 

 

To że od roku porzuciłem Warszawę na rzecz podlaskich klimatów nie zmniejszyło mojej miłości do gadżetów. A jak jeszcze te gadżety pozwalają mi stawać się jeszcze bardziej #SlowLife i #LessWaste to, że tak pozwolę sobie na parafrazę:

„Shut up, and take my money”.

Jestem przekonany, że po tym poście znaczna część z Was pomyśli podobnie.

Jakiś czas temu napisała do mnie Asia z 4Swiss, że planują wprowadzić na polski rynek „domowy system filtrowania wody” i chcieliby abym go przetestował.

Jako, że jesteśmy obecnie w trakcie projektowania naszego domu pomyślałem: „w dobrym czasie się do mnie odezwali, bo jeszcze damy radę zaprojektować z architektem dodatkową przestrzeń na taki system. I mniej więcej w ten sposób odpisałem do w/w Asi.

Asia dość szybko odpisała: „Wiesz co, przeprojektowywanie Waszego domu nie będzie chyba konieczne. Zresztą daj mi chwilę, za kilka dni przyślę Ci prototyp urządzenia”

Przyszedł. W pudełku ok. 70x50x20. CENTYMETRÓW!

Nie będę może opisywał jak poczułem się otwierając przesyłkę, jednocześnie myśląc sobie, jak to błysnąłem swoim obeznaniem w temacie. Zupełnie ignorując fakt, że minimalizacja to myśl przewodnia nie tylko w modzie, ale właśnie głównie w dziedzinie sprzętów AGD.

Przechodząc do samego sprzętu: rozmiary niewielkie, działanie „z przytupem”. Ta mała „skrzyneczka” podłączona do zaworu w kuchni daje stały dostęp do bieżąco filtrowanej wody. Nie jak w tych dzbankach, gdzie woda stoi dniami, i czasami nie wiadomo czy to świeża, czy może sprzed kilku dni. Tym samym zwiększając prawdopodobieństwo wylewania wody do ścieków.

Tutaj nie ma żadnych strat w wodzie. Co, umówmy się, w obecnej sytuacji ekologicznej ma znaczenie.

Sam proces filtrowania jest dość prosty w swoim założeniu, ot 3 niezależne, wzajemnie uzupełniające się filtry dostarczające nam do szklanki czystą i mineralizowaną wodę. Zresztą poniższa grafika czytelnie pokazuje jak to wygląda od strony technicznej. 

Najważniejsza kwestia tego systemu filtracji to fakt, że on nie wyjaławia wody! Oczyszcza ją z wszelkich zanieczyszczeń oraz dodatkowo ją wzbogaca morskimi minerałami! 

 

Fanem kranówki nie jestem. Wiem, że są różne szkoły, i są grupy osób, które twierdzą, że woda z kranu nadaje się do picia bez żadnego ryzyka. Ja jednak do tej grupy ludzi nie należę. A w kontekście swoich dzieciaków tym bardziej nie wyobrażam sobie sytuacji serwowania im „dobrodziejstwa” płynącego z kranu.

Na potwierdzenie tej tezy polecam Wam poczytać o ołowiu, kwasie heksafluorokrzemowym, tetrachlorotereftalanie dimetylu czy trihalogenometanach.

Zanim dane mi było poznać domowy system filtrowania wody od marki 4Swiss wodę kupowaliśmy albo w plastikowych butelkach – dramat, wiem. Szczególnie, jak przeliczę ile plastiku produkowaliśmy takim podejściem. Zakładając, że tygodniowo kupowaliśmy ok. 6 butelek wody, to rocznie wytwarzaliśmy ponad 11 kg. plastiku. 

Zresztą TUTAJ macie kalkulator, który wyliczy Wam produkcję plastiku w Waszych domach!

Druga kwestia to ekonomia. Koszt 1,5 litowej butelki wody to ok. 2 zł. Wyprodukowanie litra wody w filtrze 4Swiss kosztuje Cię 7 gr. 

7 gr. vs. 2 zł.

Nie wiem na ile Was przekonują takie argumenty. Ja poczułem lekkie kłucie w boku, jak pisałem ten post i zobaczyłem swoją ignorancję w zachowaniu. 

Biję się w pierś! A i Was zapewne do uderzenia się w pierś tym postem przekonałem!

Materiał powstał w ramach działań z marką.

 

Książka “Pytania o męskość. Kamil Pawelski w rozmowie z dr Ewą Kempisty-Jeznach” (tytuł której będę skracał do “Pytania o męskość” – przyp. Menela) jest poniekąd moim uderzeniem się w pierś.

Biję się w tę pierś, bo przez dłuższy czas stałem na stanowisku, że obecne czasy nie mogą być definiowane przez pryzmat “kryzysu męskości”, a sam kryzys to hasło wymyślone sztucznie, i tylko po to, aby tworzyć problem, który nie istnieje. 

Otóż istnieje.

Obserwacje Ewy z Jej gabinetu lekarskiego, jeżeli nawet nie są wystarczającym dowodem, to znacząco uzupełniają niechlubne statystyki związane z ilością samobójstw dokonywanych przez mężczyzn1

Pytania o męskość. Kamil Pawelski w rozmowie z dr Ewą Kempisty-Jeznach

W Polsce jest dwa razy więcej skutecznych samobójców, niż ofiar wypadków samochodowych.

Na 100 tysięcy mieszkańców, statystycznie 23,9 samobójców to mężczyźni, a 3,2 to kobiety.

Przyznaj, że są to wystarczające argumenty, aby uznać, że coś jest na rzeczy. 

Spotkałem się już z opinią, że dożyliśmy czasów, w których za słabą płeć, co raz częściej należałoby uznać mężczyzn. Opinia nie zawsze musi być faktem, co w tej sytuacji jest pocieszające. 

Jakiekolwiek definiowanie słabości przez pryzmat płci, w zderzeniu z wyzwaniami obecnego świata jest zupełnie nie na miejscu, i w żaden sposób nie służy sprawie. 

Każda ze stron ma prawo być słaba. Każda ze stron będzie słaba.

Już dawno pozbyłem się życzeniowego myślenia, wymagającego ode mnie bycia silnym 24/7! 

Moja depresja znacząco wpłynęła na tę zmianę. Zresztą, jak zauważyła Ewa w książce “Pytania o męskość”, dożyliśmy czasów, w których, prędzej czy później, każdy z depresją będzie miał do czynienia. Osobiście. Bezpośrednio.

Odważna teza, ale trudno się z nią nie zgodzić. 

Paradoksem jest, że społecznie nie ma za wielkiego przyzwolenia do tego, aby facet mówił o swoich emocjach. 

Cały czas odciska się na nas piętno patriarchatu, gdzie wszystko co związane z emocjami zarezerwowane było dla kobiet. 

Niezły shit. Zresztą, jak cały patriarchat.  

Najważniejsze, że nowe pokolenie grubą kreską odcina się od naleciałości po patriarchacie. Walcząc o partnerstwo w relacji. 

Jednak i tutaj pojawia się pewien problem, pobadania w inną skrajność, który zresztą poruszamy w książce. 

Partnerstwo nigdy nie będzie stanem, w którym obie strony mają “po równo”.

Różnice były, są i będą! To kwestia, jaką należy zaakceptować i uznać za szasnę wpływającą na urozmaicanie naszego życia. 

Zapewne narażę się teraz pewnej części feministek, i przeciwnej stronie, incelom, ale zupełnie nie rozumiem wzajemnej unifikacji. Po co?

Temat męskich emocji to jeden z elementów w tej naszej rozmowie w książce. 

Chciałem jednak w tej publikacji móc porozmawiać z Ewą w szerszej perspektywie i nie “spłycać” męskości tylko do stwierdzenia, że mamy kryzys męskości oraz, że emocje to także część męskiego życia. 

Sporo ciekawych spostrzeżeń wyszło z naszej dyskusji o seksie i wszystkich kwestiach z tym związanych. 

Okazuje się, że co raz częściej to kobiety przyprowadzają swoich mężczyzn do gabinetów lekarskich ze stwierdzeniem, że to on nie chce się kochać, bo np. woli masturbację niż seks i całą otoczkę z nim związaną. 

Coś co dla mnie było oczywistym okazuje się, że nie jest tak oczywiste w ogólnym ujęciu. Mam na myśli np. kwestie tego, że facetowi zawsze “kózka musi dygać”. Nie musi. A jak nie dyga to wcale nie musi to oznaczać, że partnerka czy partner przestał nas pociągać. 

Ta dyskusja o sferze seksualnej z Ewą poszerzyła również moje horyzonty myślowe. Chociażby wątek seksu i ciąży, który w moim przypadku przy obu naszych ciążach wyglądał inaczej. 

Pytania o męskość. Kamil Pawelski w rozmowie z dr Ewą Kempisty-Jeznach

Jestem zdania, że w tej rozmowie udało nam się także odczarować negatywne podejście do testosteronu, i jego wpływie także na kobiety. 

A także wpływie estrogenu na funkcjonowanie mężczyzn. bo obecnie mamy taką estrogenizację środowiska, że Panowie odstawienie butelek w plastiku nie wystarczy.

Poza emocjami, seksem i relacjami znajdziecie w niej także treści typowo medyczne, związane ze zdrowiem mężczyzny. Okazuje się, że my mężczyźni w gabinecie lekarskim pojawiamy się dopiero wtedy, kiedy bardzo często jest już za późno, ignorując wcześniejsze sygnały, jakie daje nam nasz organizm lub rezygnując z własnej, regularnej samokontroli. 

Pytania o męskość. Kamil Pawelski w rozmowie z dr Ewą Kempisty-Jeznach

Ta książka powstała z chęci poprawy jakości życia. Mojego i Waszego. I powiem Wam szczerze, że wyszła z tego bardzo ciekawa rozmowa, która nie daje gotowych rozwiązań, ale pozwala spojrzeć na wiele kwestii w zupełnie inny sposób. 

Bardzo fajnie o tej książce napisał Maciek Mazurek z Zuch Media, który odpowiada za skład i koordynację procesów związanych z tą książką. Więc jeżeli to, co napisałem wyżej nie przekonało Was do jej zakupy, to może cytat z wypowiedzi Maćka to zrobi: 

“Bez tabu, osobiście i intymnie (czasem nawet bardzo) o męskości, męskich sprawach, problemach, wyzwaniach, funkcjach i dysfunkcjach. Warta uwagi książka. 

To jest książka dla facetów żeby lepiej zrozumieć siebie – bo przecież nikt z nami o tym nigdy nie gadał.

To jest książka dla kobiet żeby lepiej zrozumiały swoich partnerów czy synów – bo przecież z wami też nikt o tym nigdy nie gadał.

No taki mamy klimat. Tu wjeżdża właśnie ze swoją książką Kamil Pawelski, czyli Ekskluzywny Menel. Co ważne, nie są to rzeczy w stylu „wydaje mi się” Kamila, tylko rzeczowa rozmowa z wybitnym specjalistą medycyny męskiej dr Ewą Kempisty-Jeznach.

To nie jest poradnik, ale właśnie rzeczowa, choć luźna rozmowa.”

Na stronie możecie zresztą pobrać darmowy, dłuższy fragment książki: “Pytania o męskość”

A sama książka oraz e-book, który wysyłamy w formatach na każdy czytnik w przedsprzedaży jest do kupienia w promocyjnej cenie!

 

1.https://www.focus.pl/artykul/liczba-samobojstw-wsrod-mezczyzn-i-kobiet-stale-rosnie

Ten post powstał w ramach działań z marką Philips TV & Sound.
Wiem, że na część z Was działa to jak płachta na byka, bo przecież „się Lamus sprzedał”, no ale
każdą współpracę staram się zawsze osadzić w realiach swojego świata. I jeżeli decyduję się na
jakieś działanie biznesowe, to zawsze chcę, aby było jak najwięcej wspólnych mianowników
pomiędzy mną, a produktem, który reklamuję.

Tak będzie i tym razem. Choć jakby ktoś z Was, 3 lata temu napisał mi, że wejdę w działanie z marką telewizorów, to bym
się tylko uśmiechnął.

O ile czasami zdarza mi się pojawić w TV, to samej telewizji nie uznaję, a co za tym idzie,
telewizor 10 lat temu przestał mi być do życia potrzebny.

No ale wtedy nie było Młodego, który dwa lata temu z impetem pojawił się w naszym życiu. I jak
wielu rzeczy musiałem się przy nim nauczyć, tak z wieloma rzeczami musiałem się także
przeprosić. A swój honor i idealizm schować do tylnej kieszeni spodni.

Już słyszę ten wrzask po drugiej stronie światłowodu:
„No proszę! Ojciec roku. Daje dziecku oglądać bajki! Co za patologia!”

No daję! Pepę to, mam wrażenie, że znam już na pamięć. Więc taki ze mnie ojciec na medal.

W ogóle temat postrzegania ojcostwa przed tym, jak pojawi się dziecko, i następnie weryfikacja
swoich poglądów w momencie, kiedy odór zawartości pieluchy zawadiacko smyra cię po
nozdrzach, dość mocno stawia do pionu.

Więc u nas bajek miało nie być, a są!

Cukier miał występować tylko w owocach, a niestety jak raz daliśmy Młodemu gorzkiej czekolady,
takiej 75%, to i tak wystarczyło, aby teraz musieć raz w tygodniu zrobić dyspensę na małą
tabliczkę.

Młody miał zasypiać i budzić się tylko w swoim łóżku. Obecnie doszliśmy do momentu, kiedy
owszem, zasypia u siebie, ale budzi się już w naszym. A ja, nie wiedzieć czemu, upodobałem sobie
spanie na podłodze lub kanapie w salonie. Moje lędźwie mniej.

Lecimy dalej. W czym jeszcze „dałem ciała”?

No przecież, dałbym sobie rękę uciąć, że Młody miał być cały czas z nami. Przecież oboje
pracujemy jako wolne zwody, więc jak można dziecko posyłać do Klubu dla Malucha, Przedszkola
czy Żłobka?

No więc można!

I jest to ogromna radość. Dla obu stron, na szczęście.

Poległem jeszcze w temacie własnej cierpliwości. Jak ta moja kruszyneczka kochana, puszek
miłości, pępuszek pełen radości i uśmiechu pojawił się na świecie, byłem wręcz przekonany, że o to
na ziemię zszedł mój mistrz cierpliwości. Przodownik stanu ZEN.

I tak, jak nikomu wcześniej nie udało się nauczyć mnie spokoju i okiełznania nerwów, to ten
Maluszek mój kochany, samym faktem pojawienia się na ziemskim padole uczynił mnie o jakieś
75% spokojniejszym.

No fakt, uczynił. Przez pierwsze 5 miesięcy. Potem zaczęła się jazda. I moje zderzenie, że nauki
cierpliwości powinno być u mnie więcej, niż mi się wydawało.

No i rozciąga mnie ten Mały Potworek, jak ojciec gumę w majtach.
Ilekroć wydaje mi się, że jestem na dobrej drodze, to dzieje się akcja SPRAWDZAM i kolejny
egzamin ojca uwalony.

No to teraz myślisz sobie, gdzie w tym wszystkim ten mianownik do telewizora. Ano pojawił się
kilka tygodni temu, kiedy napisała do mnie Ola z Philipsa, że widzi, że nam się rodzina
powiększyła, więc może chcielibyśmy powiesić sobie na ścianie model OLED+934 z kinową
jakością obrazu, dźwiękiem zewnętrznym głośnikiem od Bowers & Wilkins (tak, ten legendarny
Bowers & Wilkins z dźwiękiem jak żyleta), 3-stronnym systemem Ambilight, który
sprawia, że obraz wydaje się większy, a akcja tak realistyczna, że masz ochotę chwycić Pepę za
raciczkę i towarzyszyć jej w przygodach.

Plus jeszcze, i takim fajnym bajerem jak sterowanie głosem.

Spojrzałem wtedy na tę swoją latorośl wędrującą wzorkiem za Pepą na ekranie 13 calowego
monitora laptopa i zrobiłem to, co każdy ojciec zrobiłby na moim miejscu!

„Synku, podnosimy jakość Twoich doznań! Od teraz będziesz oglądał Pepę na 65 calach.”

Młody nie skumał i nawet jakoś w tamtym momencie nie był żywo zainteresowany tematem
(czemu się nie dziwię, bo akurat Pepa skakała po kałużach).

No ale kiedy te 65 cali zawisło na naszej ścianie, ten błysk w oku Młodego kiedy przychodzi z pilotem i mówi: „Pepa,
Pepa tata”, jakoś napełnia mi twarz uśmiechem bez żadnego poczucia winy!

Nie powiem, od kiedy w domu jest nowy sprzęt to i sami częściej odpalamy sobie Netlifxa czy dobry koncert na YouTube, bo Ambilight i jakość dźwięku naprawdę robią robotę i trudno się oprzeć.

Ale o tym innym razem…

Ot, i tak właśnie zderza się to moje „ja” życzeniowe z „ja” rzeczywistym.

Czy jest mi z tym źle? Bynajmniej.

Wszak trzymając złoty środek, nie ma co dawać się zwariować.

***
A zainteresowanych telewizorem Philips OLED+934 i jego możliwościami odsyłam tutaj (klik).

Pytania o męskość Zamów
Pytania o męskość - okładki Pytania o męskość - okładki Pytania o męskość - okładki Zamów